21 czerwca 2023

Nie wiem czy da się wrócić z drugiej strony brzegu. Zawróciłam z tej drogi zanim tam dotarłam. Chociaż w moim przypadku nie starałam się nią iść, bardziej niosło mnie na tę przeprawę samo życie, a ja nie stawiałam oporu. Pewnego dnia u boku Kilera pojawił się mój drugi strażnik- Haker, dzielnie odganiał demony. Kiedy i on nie dał już rady, pewnej nocy we śnie, odwiedziła mnie moja nieżyjąca babcia, kategorycznie mi oznajmiając, że jestem jedyną osobą, która może jej wnuczkę uratować i mam się w tym celu udać do lekarza. Trochę mi to zajęło, żeby ogarnąć, że moja babcia miała tylko jedną wnuczkę – mnie. Dłużej zajęło mi przekonanie się, że potrzebuję pomocy, a całkiem długo, żeby o nią poprosić. Jak w wielu ważnych sprawach tak i w tej zaliczyłam falstart. Kiedy leki trochę zaczęły już działać, stwierdziłam, że nie są mi już potrzebne, bo przecież „co mnie nie zabije to mnie wzmocni, a ja twarda jestem nie miętka”. Czasem to dobrze, czasem to źle, kiedy równocześnie o swoje życie walczą również twoi przyjaciele. Źle, bo ciężko być wsparciem, kiedy samemu nie ma się już siły. Dobrze, bo chociaż sił nie ma, zawsze można usłyszeć i powiedzieć „ja się jeszcze nie poddałam, ty też dasz radę”. Walczymy. Do pracy po przerwie wróciła moja pani doktor. Nie trzeba było mnie już namawiać na wizytę. Tym razem bardzo dokładnie widzę ile mam do stracenia, a ile do wygrania. Biorę leki. Strażnicy czuwają. 

Niebieski na zawsze pozostanie małą chatką w lesie. Nie przeprowadzę się tam, bo off-grid 20 lat temu wydawał się bardzo atrakcyjny, ale im bliżej emerytury, tym stały dostęp do prądu i sklep w zasięgu dojścia z balkonikiem staje się atrakcyjny bardziej. 

Nie wiem, czy kiedykolwiek zdrowie pozwoli mi na powrót na niebo, do szybowca. Nikt mi jednak już nie zabierze z pamięci zapachu trawy na lotnisku, gry świateł na chmurach i świstu wiatru na białych skrzydłach. Marzenia które stało się rzeczywistością. 

Być może uda się wrócić kiedyś na hucuły, na turniejowe wyjazdy. Kiedy przestanę mieć wstręt do przebywania wśród ludzi i przejdzie mi chęć spędzenia reszty życia zakopanej głęboko w swoim mieszkaniu pod stertą koców. Póki co samo chodzenie do pracy jest wyzwaniem. 

Na zawsze zostanie w moim sercu mój ukochany pies Mundek, tak jak i moje poprzednie cudowne zwierzaki. Niemniej znów otworzyłam się do kochania kolejnego najsłodszego spaniela na świecie. Przy okazji najbardziej rozrabiającego również.

Kiler i Haker




Pomiot szatana, pomniejszy demon Kosmateusz




30 listopada 2020

Gruba Kreska


 

To zdjęcie symbolizuje całą mnie, to jaka jestem.

To ja i Mundek na naszym debiucie wystawowym 13 lat temu. Chwilę po tym jak na okrążeniu wypięła mi się ringówka (taka smycz na wystawy), moje szczenię radośnie zwiało z ringu, a ja rzuciłam się za nim w panice,  przy okazji gubiąc z kieszeni szczotkę, która poleciała wdzięcznym łukiem i uderzyła sędziego prosto w głowę.  

Po czymś takim ciężko wraca się przed tłum publiczności i komisję sędziowską, ale cudem nie zostaliśmy zdyskwalifikowani i trzeba było tam iść. Biegać. Prezentować psa. Poczekać na werdykt.

Po wszystkim okazało się, że kiedy byłam na ringu, skradziono mi reklamówkę z psimi dokumentami: książeczką zdrowia, paszportem…

Teraz kiedy to wspominam, śmieję się do łez, bo sytuacja była absurdalna. Wtedy to była dla mnie porażka, tragedia i dramat w trzech aktach, planowałam chodzić w worku na głowie.

Wracaliśmy potem na ring nie raz i nie dwa, zaliczając wzloty i upadki. Czasem wygrywaliśmy nawet.

Rok temu zawalił mi się świat.

Po diagnozie mojej choroby, po nierównej walce o życie mojego psa, problemach zdrowotnych moich najbliższych...  po tym jak szybowce zaczęłam oglądać już tylko na obrazkach i nie było już dokąd uciec…

Podziało się jeszcze wiele innych rzeczy,  ale wciąż mnie nie zdyskwalifikowali, więc choć utknęłam przed barierką w worku na głowie i nie mam strasznie ochoty znów widzieć świata… pora znów wyjść na ring.

„Co mnie nie zabije to mnie wzmocni” powtarzam całe życie, kiedy otrzepuję piach z obolałych „czterech liter” na które wylądowałam.

Otrzepać się, wyprostować, podnieść głowę. To jeszcze nie koniec, nawet jeśli tak to teraz wygląda.

06 października 2019

śpij spokojnie mój aniołku


Śpij spokojnie mój aniołku
zabieram na siebie całe Twoje cierpienie
nie musisz bać się już bólu
odrywam dla Ciebie cząstkę mojej duszy
byś nie czuł się sam w drodze do Nieba
zmyłam ślady Twoich łapek
ale wyryłam je w swoim sercu
będę Cie w nim tulić już na zawsze

Mundziolek moje spanielowe serduszko

28.08.2007- 04.10.2019 {*}

15 września 2019

niebieskie imrpesje

W tym roku niebo podziwiałam z ziemi... na szczęście na tej ziemi mam kawałek nieba...


 








 


 






 
 




15 marca 2019

Chińskie przekleństwo

Podobno jest takie chińskie przekleństwo obyś żył w ciekawych czasach, albo żebyś miał ciekawe życie. Pewnie jakaś urban legend, ale ostatnio mam dość ciekawe życie i trochę czuję się tym zmęczona. Już cieszyłam się, że moja sinusoida boreliozowa idzie w dobrym kierunku, fajnie już się czułam, przewidywałam koniec leczenia przed sezonem lotniczym :) No to dowaliło mi na zatokach. Gdzieś mnie przewiało, zatoki mam wrażliwe i bach, zapalenie, antybiotyk. Nawet nie próbowałam jechać do lekarza orzecznika od badań lekarskich, bo trudno spodziewać się orzeczenia o zdrowiu jak się jest chorym. Teraz muszę się doprowadzić do stanu używalności podwójnie, o tym, że spanikowana jestem, nie ma co wspominać. Pewnie wszystko będzie dobrze, bo ja generalnie szczęściarą jestem, ale co się naprzeżywam to moje ;). Tak optymistycznie nastawiona wracam do dbania o zdrowie. Przez tą całą chorobę, nagle zaczęłam obrzydliwie zdrowo żyć. No może nie nagle, proces trochę trwa ;) No ale wiadomo.. pierwsze koty za płoty :)